Pomogła im Królowa

Coraz bardziej martwiło go zdrowie żony. Od kilku lat skarżyła się na dolegliwości, których licznie odwiedzani lekarze nie potrafili zdiagnozować. Różne kuracje nie pomagały, wręcz przeciwnie - jej umęczona twarz, szczupłość i ubytek sił świadczyły o postępie choroby. Z najwyższym trudem wywiązywała się z odpowiedzialnej pracy zawodowej. Mimo starań zwyczajne obowiązki domowe często przerastały jej możliwości. Atmosfera w rodzinie zaczęła gęstnieć. Obawa o żonę łączyła się z troską o dalsze losy rodziny, której przecież była podstawą. Małoletni syn, staruszka matka, nie mniej leciwa ciotka... Jak zapewnić im należytą opiekę bez żony? Strach paraliżował mu myśl, odbierał chęć do życia.

Dzięki pomocy przyjaciół w czerwcu trafiła do szpitala. Miesięczna intensywna obserwacja niewiele dała: przyczyna choroby nadal pozostawała zagadką. Wróciła do domu - było z nią gorzej niż przed hospitalizacją. Czuł, że nerwy napinają mu się do ostatecznych granic, że traci grunt od nogami. Szukał ratunku, gdzie tylko mógł. Znajoma studentka medycyny zwróciła uwagę na ewentualność schorzenia tarczycy. Chwycił się kurczowo tego tropu. Specjalistyczne badania potwierdziły przypuszczenie w groźnej wersji: natychmiastowa operacja jest konieczna, przy czym nie ma gwarancji, że choroba zostanie całkowicie zahamowana lub że nie wystąpią pozabiegowe komplikacje, prowadzące do trwałego kalectwa. Trudno, niech się dzieje wola Boża! Żona powróciła do szpitala po kilkudniowej zaledwie przerwie. Pospieszne rozpoczęto przygotowania do operacji. Gdy razem z synem odwiedzał ją w te bardzo upalne, męczące lipcowe dni, zastawał ją spokojną, zdaną zupełnie na Opatrzność. To wynik stałej, modlitewnej i sakramentalnej łączności z Bogiem. W domu gospodarzyła mu z poświęceniem jej siostra. Każdego ranka spieszyli do kościoła parafialnego na prymarię w intencji drogiej chorej.

"Czuwał..."
Wiedział od ordynatora o terminie operacji żony. Noc poprzedzająca ten dzień była koszmarna. Nawałnica dręczących myśli nie dawała mu zasnąć. Zwątpienie i nadzieja... Co rusz inne z tych uczuć brało górę. Słyszał, jak zegar ratuszowy wydzwaniał północ, potem godzinę pierwszą, drugą... Czuwał. W pewnym momencie zorientował się, że coś dziwnego dzieje się z nim i wokół niego - jakby przechodził w inny wymiar rzeczywistości. Obraz klarował się z każdą chwilą, aż do pełnej czytelności. Znajdował się teraz w nieznanym miejscu, w szerokim łożu otoczonym zewsząd nieprzeniknioną ciemnością. Stan ten nie trwał długo. W oddali pojawiła się jasność, która systematycznie zbliżała się i potężniała. W kręgu światła dostrzegł jakąś postać. Wkrótce mógł ją opisać. Była to młoda, piękna kobieta, wysokiego wzrostu, w długiej, luźno sfałdowanej, białej szacie, z którą kontrastowały czarne, rozpuszczone włosy. Z wyrazem niewysłowionej dobroci na twarzy - patrząc mu prosto w oczy - stanęła przy łożu, pochyliła się i najtroskliwiej, niespiesznie poprawiła nakrycie obejmując go oburącz, jak czyni opiekuńcza matka, układając dziecko do snu. Poczuł ogromną ulgę i przypływ bezpieczeństwa. Uspokoił się. Zasypiał.

"Jadwiga... święto..."
Budzik tradycyjnie odezwał się o szóstej. Wstał rześki i wypoczęty. Wyjrzał przez okno: zapowiadała się piękna pogoda. O siódmej był już z rodziną w kościele. Zatopiony w rozmowie z Bogiem, nie bardzo śledził tok Mszy św. Z zadumy wytrącił go głos kapłana, informujący o przypadającym na ten dzień święcie patronalnym bł. Jadwigi Królowej. Zaiste, nie wiedział, że 17 lipca jest jej dniem. Raptem doznał niesamowitych skojarzeń: Jadwiga... święto... nocna postać... obraz Matejki... wawelski alabastrowy sarkofag... Czy to możliwe? Z trudem dotrwał do końca nabożeństwa. Spieszył jak tylko mógł, do domu, do domowej biblioteki. Albumy. Gdzie ona? Drżącymi rękoma wertuje stronice. Jest, jest wizerunek jeden i drugi. Zgadza się sylwetka, twarz i szata z sarkofagu; włosów tu nie widać, bo przykryte welonem. Za to na obrazie matejkowskim są identyczne z widzianymi w nocy. "Tak, to była ona, nie ma wątpliwości!". Bezwiednie powtarza to zdanie wiele razy. Brzmi ono specyficznie w ustach praktykującego co prawda katolika, lecz "wolnego" od mistycyzmu, sceptycznego wobec zjawisk nadprzyrodzonych.

Spłacają dług
Pod opieką Jadwigi
Z ujawnieniem interwencji Jadwigi czekał całe trzy lata. Obawiał się, że nikt nie da wiary, iż ukazała mu się w noc poprzedzającą ciężką operację żony, od której zależał byt rodziny. Że zobaczył Jadwigę taką, jaka jest na wawelskim alabastrowym sarkofagu i na obrazie Matejki. Że wyłoniła się z mroku przygnębienia i rozpaczy i podeszła - milcząc - do jego łoża w blasku nadziei i pocieszenia, otulając przykryciem jak najtroskliwsza z matek. Że dała tym sposobem wymowny znak opieki i że opiekę tę istotnie roztoczyła: żona powróciła do zdrowia, rodzina została uratowana. Wypowiadane słowa Credo "wierzę w świętych obcowanie" nabrały właściwego znaczenia w tamten pamiętny dzień, 17 lipca, w święto patronalne Wawelskiej Pani.

Nie ustawał w dziękczynieniu Jadwidze, sławił jej imię w codziennej modlitwie. Pamiętał o ślubowanej pielgrzymce do krakowskiego sanktuarium, miał co do tego od dawna ustalone plany. Tymczasem biegły tygodnie i miesiące wypełnione intensywną pracą naukową na poznańskiej uczelni i zwykłymi, acz nie mniej wyczerpującymi obowiązkami domowymi. Wyrzucał sobie w sumieniu zwłokę, ale własne ograniczenia zdrowotne osuwały ciągle termin dalekiej podróży. Ostatecznie postanowił powiązać wizytę u grobu Jadwigi z udziałem w sesji branżowej, zorganizowanej przez Uniwersytet Jagielloński. Zabierał pracowicie przygotowany referat i oczywiście... żonę, bo bez niej pierwsze, ważniejsze zadanie chybiałoby celu.

List z Krakowa
Połowa listopada 1994 roku. W przeddzień wyjazdu Andrzej - kolega z pracy i zarazem współpracownik "Przewodnika Katolickiego", przyniósł mu adresowany do redakcji list. Już sam nadawca przyprawił go o szybsze bicie serca: "Postulacja sprawy kanonizacyjnej Błogosławionej Królowej Jadwigi". Drżącymi rękoma wydobył z koperty pismo następującej treści: "W związku z toczącym się procesem kanonizacyjnym Bł. Jadwigi Królowej bardzo proszę o udostępnienie danych związanych z opowiadaniem z "Przewodnika Katolickiego" pt. Pani Wawelska, módl się za nami! Chcielibyśmy nawiązać kontakt z osobami wymienionymi w powyższym opowiadaniu". (tekst autora o cudownej interwencji Wawelskiej Pani wydrukowany został po raz pierwszy właśnie w tym piśmie - przyp. red.).

Autorem pisma był ks. prałat Jan Dziasek z Krakowa, wicepostulator procesu kanonizacyjnego, czyli najważniejsza w tej sprawie osoba w kraju. Pismo dotarło do rąk zainteresowanego w przeddzień wyjazdu do Krakowa! Przypadek?

W wawelskim grodzie
Jechał z żoną do Krakowa jakby niesiony skrzydłem wiatru. Zabrał z sobą całą dokumentację medyczną jej choroby do przedstawienia władzy duchownej. Stanąwszy na miejscu, odszukali w panoramie miasta wawelskie wieżyce, znaczące cel, do którego dążyli. Oboje wiedzieli, że tam należy skierować pierwsze kroki. Pragnęli przeżyć wielkie dla nich wydarzenie w zupełnym spokoju. Niespieszno odszukali kwiaciarnię, kupili bukiet czerwonych róż liczący tyle kwiatów, ile lat liczyła Jadwiga na łożu śmierci. Szli wolno, jak w procesji - od Rynku, ulicą Grodzką, ku wawelskiemu wzgórzu. Królewska siedziba nurzała się w błękicie bezchmurnego nieba i ciemnozłotojesiennym słońcu, igrającym poruszanymi lekkim oddechem Wisły ostatnimi liśćmi drzew podzamcza. Nie spieszyli się. Kontemplowali widok tak bardzo zbieżny z podniosłym nastrojem, który wypełniał ich wnętrza. Jeszcze kilka minut opóźnienia u drzwi katedry, spowodowanego przez Anglików kręcących jakiś film. Wreszcie w środku. Mijają srebrzysta konfesję św. Stanisława, skręcają w prawą nawę. Robią kilka dalszych kroków i... dostrzegają. Śpi zaklęta w alabaster dłutem artysty, spokojna, młoda, smukła, majestatycznie piękna, nasza Królowa, dziedziczka Piastów i Andegawenów, małżonka Jagiełły, chrzestna matka Litwy. Kolana zginają się same. Czerwień róż, które przynieśli, tnie biel sarkofagu. Biel i czerwień, fryz heraldycznych orłów - symbole tak znane, że chwytające za gardło tak, jak nigdzie indziej. Oboje kryją twarze w dłoniach. Między palcami sączą się łzy. Wtem delikatny dźwięk dzwonka za plecami budzi z zadumy. To zakrystianin obchodzi katedrę obwieszczając jej zamknięcie o godzinie piętnastej. Nie wiedzieli, że świątynię zamyka się tak wcześnie. Zdążyli w ostatniej, dosłownie, minucie.

Zeznania
Nazajutrz odbyła się sesja naukowa. Wystąpienie jedynego poznaniaka wywołało aplauz zebranych. W takcie posiedzenia wyraźnie odczuwał genius loci. To przecież Collegium Maius, najstarszy budynek krakowskiej Almae Matris, fundowanej przez Jadwigę. Zresztą położony przy ulicy Jagiellońskiej. Czyżby i tym razem opiekuńczość Błogosławionej dała o sobie znać? Nie mógł uwolnić się od takiej refleksji.

Wieczorem pospieszyli na umówione spotkanie z ks. postulatorem. Oczekiwał w klasztorze przy kościele Bożego Ciała na Kazimierzu, w towarzystwie członka Archidiecezjalnego Sądu Duchownego. W uprzejmym, lecz stanowczym, krzyżowym ogniu pytań zarysował się w całej wyrazistości ich nadzwyczajny kontakt z Jadwigą. Wyszło przy tym na jaw, że śp. Rodzice żony brali przed półwieczem ślub właśnie w jej święto - 17 lipca i że ona na pewno patronowała ich czterdziestoletniemu, bardzo szczęśliwemu pożyciu.

"Tak"
Przy okazji dowiedzieli się tutaj, u kompetentnego źródła, iż w 1994 roku wymieniony artykuł "Przewodnika Katolickiego" był jedynym w polskiej prasie katolickiej uczczeniem święta bł. Jadwigi. Artykuł ukazał się dopiero po upływie trzech lat od opisanych wydarzeń, ale za to pod znacząca datą 17 lipca, przypadającą akurat w niedzielę - Dzień Pański.

Gdy Ksiądz Prokurator zapytał czy spisane zeznania mogą potwierdzić przysięgą, składając swoje podpisy, odrzekli zgodnie "tak". Czynili coś takiego po raz pierwszy w życiu, więc emocja sięgnęła szczytu. Odkładając pióro dodał formułę, zapamiętaną chyba z sienkiewiczowskich lektur: "Tak mi dopomóż, Panie Jezu i niewinna Twoja Męka!".

Po powrocie do Poznania dzielił się przeżyciami z przyjaciółmi, w tym z Andrzejem, będącym od początku łącznikiem między nim a redakcją "Przewodnika Katolickiego" w "sprawie Jadwigi". Wówczas to wyrwało się Andrzejowi pytające wyznanie: "Czy pan wie, że ja urodziłem się 17 lipca?".

Przypadek?
Każde z opisanych zdarzeń, rozpatrywane pojedynczo, wydawało się nic nie znaczyć, było przypadkowe. Ułożone w sekwencję nabierało innego sensu, dając wiele do myślenia. Coś za dużo byłoby "przypadkowości" w całej sprawie. Czy nie chodziło o znaki, które z takim trudem torują sobie drogę do "zracjonalizowanej" świadomości człowieka XX wieku? Kto jak kto, ale on ma podstawy do takiego twierdzenia. Daje zatem świadectwo, by nie ciążył na nim "grzech zaniechania". Na zakończenie relacji przytacza znamienne słowa znanego zmartwychwstańca - ks. Waleriana Kalinki, jeszcze z 1883 roku: "Nic nie brakowało, aby Kościół uznał jej (Jadwigi) świętość, ani cnót heroicznych, ani krzyżów i upokorzeń, ani cudów... ani czci wiernych... nic - oprócz naszej staranności".


W: Cuda i łaski Boże - św. Jadwiga Królowa, luty 2009 r.